środa, 20 maja 2009

Paranoid Park - studium jałowości...?

"Paranoid Park" to film niemal kompletnie bez fabuły, bez uczuć, właściwie bez bohatera. Wszystko jest w nim półprzezroczyste. Ogląda się go z narastającym poczuciem irytacji, zastanawiając się po co właściwie Van Sant kazał nam przesiedzieć 90minut w głowie Alexa, który "po prostu chce jeździć na deskorolce"...

Kluczem do interpretacji tego studium jałowości, jest scena, w której widzimy makabrycznie realistyczną scenę przypadkowej śmierci, spowodowanej przez głównego bohatera. Nie ma żadnego powodu tego zdarzenia, nie płynie z niego żadna nauka. Ale poznajemy mechanizm funkcjonowania umysłu Alexa. Zaczynamy zauważać jego codzienne zmagania z życiem, a raczej próbę permanentnego pozostawania obok niego.

Jego rodzice się rozwodzą, jego dziewczyna chce zrobić "następny krok", w Iraku umierają żołnierze, a on, przynajmniej pozornie, pozostaje niewzruszony. Być może nieświadomie, być może stosując sprawdzony już wcześniej mechanizm obronny, stara się w nic nie angażować, niczego nie przeżywać... Nawet przecięte na pół ciało człowieka nie jest w stanie wyrwać go z odrętwienia. Widać, że gdzieś, głęboko, pod powierzchnią wielkich, spokojnych oczu Alexa, czają się demony.

Być może właśnie w ten sposób sobie z nimi radzi - jeździ na deskorolce, beztrosko, bezmyślnie, na permanentnie jałowym biegu... Coś łączy go z bohaterami "Słonia", których, mimo że popełniają wielokrotne morderstwo, trudno posądzać o premedytację. Bohaterowie Van Santa są tak nieświadomi wydarzeń wokół, tak oderwani od życia, że morderstwo nie niesie dla nich ładunku emocjonalnego.

Różnica między "Słoniem" a "Paranoid Park" to tylko subtelny szczegół - w "Słoniu" odrętwienie i jałowość to śmiertelna choroba, w "Paranoid Park" - sposób na przetrwanie.

Paranoid Park - 8/10*

Brak komentarzy: